Koło na zastępstwo: „dojazdówka” i inne rozwiązania

Dla wielu kierowców posiadanie zapasowego koła w samochodzie jest czymś oczywistym. Tak zwana „dojazdówka” jest nadal bardzo popularnym rozwiązaniem dla przezornych kierowców. Pomimo jego prowizoryczności takie „koło ratunkowe” ma kilka zalet. Opona czy raczej koło dojazdowe (jest to bowiem zestaw, na który składa się cienka, bardzo nietypowa opona oraz pasująca do niej felga) jest mała i lekka, dzięki czemu zajmuje niewiele miejsca w samochodzie. Warto przyswoić sobie kilka podstawowych informacji o tym ciekawym rozwiązaniu. Choć nie dla wszystkich.

Niewątpliwie najlepszym rozwiązaniem na polskich drogach jest pełnowymiarowe koło zapasowe, które w dodatku nie ulega zniszczeniu ani przebiciu. Ale jeśli już zostanie uszkodzone, to mogą pojawić się niedogodności. Często w sytuacjach awaryjnych okazuje się, że z koła zapasowego, które wozimy gdzieś w bagażniku, pod podwoziem albo na drzwiach bagażnika, już dawno zeszło powietrze lub guma całkowicie sparciała. Może też się okazać, że opona takiego koła ma całkiem inny bieżnik. Nawet jeśli jest identyczny, to z powodu innych warunków przechowywania, opona zapasowa ma całkiem inne parametry oraz inny sposób zużycia. Tu nie ma jednak złotego środka, który pozwoli uniknąć takich nieprzyjemności. Nawet nieużywana opona po kilku latach starzenia się traci swoje walory jezdne, aż w końcu nadaje się tylko do utylizacji (podkreślamy: utylizacji, a nie wyrzucenia). Dlatego raz na kilka lat, gdy wymieniamy ogumienie, warto pamiętać także o „zapasie” czekającym na to, by uratować kiedyś trudną sytuację.

I tu na scenę wkracza opona dojazdowa: mała, niepozorna. Ratuje sytuację, gdy złapiesz gumę bądź zniszczysz oponę. Należy jednak pamiętać, że nie wolno, korzystając z tego rozwiązania, przekraczać 80km/h. Już przy takiej prędkości zaobserwować można znaczne pogorszenie parametrów trakcyjnych auta. Oprócz tego, że odczujemy różnicę w prowadzeniu pojazdu, powinniśmy liczyć się też z dłuższą drogą hamowania. Kluczową zasadą jest to, by pamiętać, że to tylko koło dojazdowe mające umożliwić dojazd od miejsca awarii oryginalnej opony do innego, gdzie będzie możliwy zakup i wymiana jej na taką, która jest dedykowana temu konkretnemu samochodowi. Inne użytkowanie jest niezalecane, niepotrzebne i niebezpieczne.

Coraz popularniejsze stają się zestawy składające się z kompresora i uszczelniacza. Kompresor zasilany jest z gniazdka zapalniczki. Działanie polega na uszczelnieniu miejsca wycieku powietrza bez konieczności wymiany koła. Głównymi zaletami tego urządzenia są niewielkie rozmiary oraz fakt, że nie musimy podnosić samochodu, kiedy przebijemy oponę. Podróż można kontynuować nawet na odległość trzech tysięcy kilometrów. Kompresor ma także swoje wady. Sprawdza się jedynie w przypadku niewielkich uszkodzeń.

Podobne działanie ma również pianka, bardzo często nazywana łatką w sprayu. W tym wypadku ciśnienie w kole wytwarza gaz pędny (zazwyczaj propan-butan). Po zastosowaniu tego preparatu zaleca się, aby natychmiast rozpocząć jazdę autem. Należy jednak pamiętać, że pełną prędkość jazdy można osiągnąć dopiero po przejechaniu ok. 15 kilometrów. Według obietnic producenta, powinniśmy przejechać nawet kilkaset kilometrów. Dlaczego? Ponieważ gazy posiadają własne właściwości fizyczne, a dla kierowcy najistotniejszy z nich to zmiana objętości wraz ze zmianą temperatury. Innymi słowy: im więcej przejechaliśmy (czyli: im cieplejsza opona), tym powinna być twardsza (gdyż objętość ciepłego gazu jest większa niż zimnego). Dokładnie z tego samego powodu pomiaru ciśnienia w oponie powinno się dokonywać po przejechaniu co najmniej kilku kilometrów.

Ile problemów, tyle rozwiązań. Żadne nie jest idealne, ale lepiej je znać. Są to najbardziej typowe rozwiązania stosowane przez kierowców, które nie straciły nic ze swej aktualności, a w dalszym ciągu pozwalają milionom kierowców dotrzeć do wyznaczonego miejsca jedynie z drobnym opóźnieniem.

Zobacz też: Ciśnienie w oponach

Może Ci się również spodoba

1 Odpowiedź

  1. Janek pisze:

    Dojazdówka przydała mi się raz. To był ten jeden raz, który przesądził o tym, że zawsze znajdę w aucie miejsce na dodatkowe koło. Nie ma co ukrywać – bez niej spędziłbym noc w lesie, bo w bardzo nieciekawym miejscu się to stało, dodatkowo w weekend, a moje ubezpieczenie nie pokrywało kosztów serwisu w takich warunkach.

Skomentuj Janek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *